Mija już prawie tydzień czasu, kiedy odbył się V
Nocny Wrocław Półmaraton. Przez cały ten czas zmagałem się z
myślami na temat mojego udziału w tym biegu. Generalnie dominującym
odczuciem jest niedosyt z osiągniętego wyniku (01:49:28) i stylu w
jaki go osiągnąłem. Czas na kilka (no może trochę więcej) słów
o tym wydarzeniu widzianymi
z mojej perspektywy.
z mojej perspektywy.
Bieżący rok póki co jest najsłabszy dla mnie pod
kątem zaplanowanych startów. Dlatego też V Nocny Wrocław
Półmaraton miał być dla mnie najważniejszą imprezą biegową w
I półroczu 2017 r. Tym bardziej, że razem ze mną planowała
pobiec Joasia. Krótko przed zawodami okazało się jednak, że
pobiegnę samodzielnie. Na Zalesie dotarłem z odpowiednim
wyprzedzeniem, dzięki czemu udało mi się znaleźć miejsce
parkingowe niedaleko Stadionu Olimpijskiego. Rozwiązanie to było
połowiczne ze względu powrót do domu, o czym opowiem później.
Pakiet startowy odebrałem bez problemu, nawet udało mi
się spotkać kilkoro znajomych biegaczy. Tłum uczestników
gęstniał, chociaż muszę przyznać, że kompleks Stadionu
Olimpijskiego potrafi w cudowny sposób rozłożyć na swoim terenie
wielotysięczną rzeszę zawodników. Zgodnie z wcześniejszymi
informacjami znalezionymi na FB postanowiłem wziąć udział we
wspólnej rozgrzewce zorganizowanej przez PRO-RUN. Ściemniało się,
z nieba sporadycznie padał bardzo drobny deszcz, aż przyszła pora
ustawienia się we właściwej strefie startowej.
Euforia wśród otaczających mnie zawodników była
ogromna. Żałowałem, że tym razem byłem jakby obok zawodów. Już
w tamtym momencie czułem, że przebiegnięcie 21 km będzie wymagało
ode mnie podjęcia walki. Tyle, że walki ze swoimi słabościami.
Kilka minut po 22:00 wyruszyła moja strefa czasowa, która miała
przebiec półmaraton w czasie 01:40-01:50. Ustawiłem się przy
pacemakerach prowadzących na czas 01:50. Przed zawodami zaplanowałem
sobie, że pobiegnę z nimi pierwszych 7-8 kilometrów by później
zaatakować i powalczyć o jak najlepszy wynik. Niestety pierwsze 3
kilometry były dla mnie męczarnią. Tłum biegaczy przeszkadzał
„zającom” w równym prowadzeniu swojej grupy, skutkiem tego
tempo biegowe było szarpane i nerwowe. Czułem, że męczę się
podczas każdej próby dogonienia „zajęcy”. Miałem wrażenie,
że tempo biegu było dużo szybsze od zaplanowanego. Samo to
najlepiej świadczyło, że mój biologiczny zegarek GPS był
totalnie rozregulowany. Sporą dawkę pozytywnej energii dodawali
kibice, którzy fantastycznie dopingowali półmaratończyków.
W takiej atmosferze dotarłem do 14 kilometra, na którym
postanowiłem mimo wszystko zaatakować. Przyśpieszyłem nie
oglądając się za siebie. Sukcesywnie połykałem słabnących
biegaczy, co sprawiało mi nieukrywaną satysfakcję. Szczególnie na
ostatniej prostej, tj. al. Różyckiego dało się odczuć ducha
walki. Wiele osób walczyło do samego końca, a nagrodą dla
wszystkich był finisz na wyremontowanym Stadionie Olimpijskim. Muszę
przyznać, że nocna sceneria w blaskach jupiterów dodawała
wyjątkowej oprawy miejscu, jakim była meta zlokalizowana na bieżni
Stadionu Olimpijskiego.
Po minięciu linii mety otrzymałem ciekawy medal oraz
folię termiczną. Praktycznie bez kolejki zostałem poczęstowany
gorącą zupą. Po odebraniu rzeczy z depozytu i odświeżeniu,
udałem się do samochodu. Tuż po minięciu bramy głównej
stwierdziłem, że na wszystkich drogach (poza zamkniętą dla ruchu
al. Różyckiego) panuje totalny korek samochodowy. Wszyscy starali
się opuścić Zalesie wyjeżdżając ul. Śniadeckich. Niestety na
skrzyżowaniu z al. J. Kochanowskiego działała normalna
sygnalizacja, natomiast policjanci byli zajęci innymi zadaniami. W
wyniku tego mój wyjazd trwał dobre 30 minut, zaś mieszkańcy
otrzymali sporą dawkę spalin. No cóż, to była ta wisienka na
torcie, której zabrakło organizatorom zawodów do pełni szczęścia.
Ostatecznie okazało się, że na poszczególnych
punktach pomiarowych miałem podobne tempo biegowe na poziomie 05:12
min./km . No cóż szału nie było. Tym bardziej byłem zaskoczony,
że moje odczucie przyśpieszenia po 14 km nie miało
odzwierciedlenia w osiągniętym wyniku końcowym. Jak widać głowa
sobie, drewniane nogi sobie. Nie ma co załamywać rąk. Nie
pozostaje mi nic innego jak solidnie przygotować się do jesiennej
imprezy biegowej jaką jest Silesia Maraton w Katowicach. To już nie
długo, bo zawody zaplanowane są na 01 października.
Rafał
Przed biegiem 😉
Komentarze
Prześlij komentarz