Jesień obfituje w różne zawody biegowe. W niektórych
bierzemy udział, w innych jesteśmy kibicami, wolontariuszami lub Asia pełni
rolę dziennikarza.
Iwona - kibic
W tym roku Rafał zdecydował
się, że maraton pobiegnie w Katowicach, więc we Wrocławiu kibicowaliśmy
znajomym. Mieliśmy szczęście, bo niedaleko naszego domu był umiejscowiony
półmetek. Przed godziną 11 razem z Rafałem ustawiliśmy się przy trasie.
Dopingowaliśmy wszystkich, którzy koło nas przebiegali. Zabraliśmy ze sobą
kołatkę, aby skuteczniej mobilizować do dalszego biegu maratończyków. Od czasu
do czasu wykrzykiwaliśmy motywujące hasła.
Podziwiam wszystkich, którzy
decydują się na tak długi dystans. Dla mnie to jest nieosiągalne. Nie tylko
trzeba mieć siłę do biegania, ale też trzeba mieć mocną głowę. Z uwagą
przyglądałam się wszystkim, którzy nas mijali. Widać było na ich twarzach duży
wysiłek, niektórzy mieli już zgarbione sylwetki i niepewny krok, czasami też
szli. Byli jednak i tacy co rozmawiali ze swoimi współtowarzyszami, rozmawiali
przez komórkę lub robili sobie zdjęcia. Pod wpływem naszego głośnego dopingu w
niektórych zawodników wstępowały jakby nowe siły. Byli tacy co nam przybijali
piątki, uśmiechali się lub machali rękoma. Gdy zobaczyliśmy naszych znajomych to głośno wołaliśmy ich po imieniu
i motywowaliśmy okrzykami. Oni natomiast
odwzajemniali się nam entuzjastycznym wybuchem euforii. Byliśmy z nich bardzo
dumni. Po powrocie do domu śledziliśmy ich wyniki na stronie internetowej.
Michał - wolontariusz
Tak jak w poprzednich latach,
także i w tym roku byłem wolontariuszem podczas wrocławskiego maratonu.
W niedzielę pomagałem zawodnikom w okolicy Placu Legionów, tj. na 17 kilometrze
trasy. Razem ze mną było około 30 osób. Na
miejscu byliśmy już o 08.00 i przygotowywaliśmy nasze miejsce pracy. Obsługiwaliśmy punkt odświeżania, rozdawaliśmy wodę i cukier. Obok
nas znajdował się punkt medyczny. Koordynowałem
punkt odświeżania, pilnowałem,
aby w miskach była woda. Biegacze przemywali sobie twarze, czasami zanurzali
czapki i za ich pomocą polewali sobie głowy. W tym roku nie było gorąco, więc
nie wszyscy potrzebowali ochłody.
Chętnie jednak brali kubki z wodą. Nasza ekipa ciągle była zajęta. Podawaliśmy
wodę, cukier i oczywiście kibicowaliśmy. Klaskaliśmy i głośno wołaliśmy „brawo”.
Najpierw
minęli nas wózkarze. Największy podziw całej
ekipy wolontariuszy wzbudziła osoba niepełnosprawna, która jechała na zwykłym
wózku inwalidzkim i musiała cały czas kręcić kołami za pomocą rąk. Pozostałe
osoby w tej kategorii miały specjalnie przystosowane wózki do jazdy. Pierwszymi biegaczami byli Kenijczycy. Oni nigdy
nie zatrzymują się przy tego typu punktach, które obsługiwane są przez wolontariuszy.
Mają swoich ludzi, którzy podają im ich własne picie. Potem biegli już pozostali zawodnicy. Na ich twarzach czasami
pojawiało się zmęczenie, ale widać też było, że są naładowani pozytywną
energią. Wiele osób było też poprzebieranych, bo był ogłoszony konkurs na najciekawszy
strój. Można było zobaczyć klauna,
niemowlaka i wiele innych ciekawych przebrań.
Na końcu maratonu biegł zawodnik na boso i trzymał polską flagę.
Bardzo
podziwiam tych wszystkich, którzy podejmują wysiłek, aby przebiec 42,195 km.
Myślę, że za parę lat też będę chciał zmierzyć się z maratońskim dystansem.
Póki co w przyszłym roku też planuję zostać wolontariuszem podczas
wrocławskiego maratonu.
Asia - dziennikarz
Jestem
na każdych zawodach biegowych organizowanych we Wrocławiu. Tak było i tym razem.
W końcu maraton to jedna z najważniejszych imprez sportowych organizowanych w
stolicy Dolnego Śląska. 10 września świętowaliśmy jubileuszowy trzydziesty
piąty Wrocławski Maraton. W tym dniu także oczy z całej Polski i wielu miast
świata skierowane były na nasze miasto, ponieważ rozgrywano Mistrzostwa Europy
Masters (potocznie mówiąc Weteranów, czyli osób które ukończyły 35 rok życia). Będąc
dziennikarką mam pewne „przywileje” w postaci akredytacji. Dzięki niej jestem
jeszcze bliżej organizacji zawodów i samych zawodników.
Na Stadion Olimpijski
dotarłam dość późno, czyli o 8:44. Tego dnia niestety najbardziej zawodziła komunikacja.
Na szczęście szybko odebrałam akredytację i przywitałam się z innymi
dziennikarzami i fotografami. Ustawiłam się na wprost bramy głównej, spod
której startowali maratończycy. Widziałam jak na twarzy zawodników skupienie i
zdenerwowanie mieszało się z radością. Zaczęło się nerwowe odliczanie. 3,2,1… I
RUSZYLI. Start trwał kilka minut ze względu na liczbę zawodników. Jako ostatni
wybiegli uczestnicy Biegu Rodzinnego na dystansie mili olimpijskiej (ok. 1609
metrów). To oznaczało, że trzeba szybo przedostać się na tor żużlowy, gdzie
finiszowali. Bieg miał charakter otwarty, nie liczył się wynik, a dobra zabawa
i czas wolny spędzony w rodzinnym gronie. Mimo to najmłodsi walczyli do
ostatnich metrów.
Potem przyszedł czas
oczekiwania na pierwszych maratończyków. Wraz z innymi dziennikarzami śledziliśmy
relacje. Gdy najlepsi zawodnicy zbliżali się do mety, poszłam na stadion żużlowy. Tam historia
tworzyła się na moich oczach. Niestety tym razem do rekordu trasy Wrocławskiego
Maratonu zabrakło 8 sekund! Ta sztuka udała się natomiast pierwszej kobiecie.
Kenijka poprawiła swój wcześniejszy rekord o 6 minut. Będąc na boisku, byłam
bardzo blisko zawodników. Widziałam jak zmęczenie zmienia się w radość i jak biegacze unoszą ręce w geście triumfu. Niektórym
starczyło sił nawet na tańce zwycięstwa. Mogłam porozmawiać z
maratończykami i zrobić im zdjęcia. W takim momencie zawsze przechodzi mi przez
głowę jedna myśl „kiedyś i ja przebiegnę wrocławski maraton!”.
Komentarze
Prześlij komentarz