Dzięki temu, że na
sali spało tylko 30 osób nie było żadnych problemów z porannymi
czynnościami: myciem, śniadaniem i pakowaniem. To bardzo ważne,
żeby w takim dniu unikać niepotrzebnych stresów lub sporów z
innymi zawodnikami korzystającymi z noclegu. Zastanawiałem się co
zjeść na śniadanie – ostatecznie zdecydowałem się na 2 bułki
posmarowane miodem i kubek gorącej kawy. Pomimo ciszy i spokoju czas
mijał szybko. Nie pozostało mi nic innego, jak wspólnie z
Krzyśkiem dojechać do Silesia City Center. Po zasięgnięciu
informacji od opiekuna szkoły okazało się, że szkoła
rzeczywiście znajduje się w bliskim sąsiedztwie SCC, dzięki czemu
nie było żadnych problemów z dojazdem na miejsce startu.
Tak jak w sobotę
zastanawiałem się nad strojem sportowym, tak w niedzielny poranek
nie miałem żadnych dylematów w tym temacie. Bezchmurne, słoneczne
niebo + rześkie jesienne powietrze sprawiły, że zdecydowałem się
pobiec w krótkiej koszulce i spodenkach sportowych. Do tego jeszcze
skarpety kompresyjne i czapeczka biegowa. Jedyne czego obawiałem
się, czy po godzinie 11:00 temperatura powietrza nie przekroczy 20
oC.
SCC wraz z
przyległymi terenami jest tak duże, że w ogóle nie byłem
przytłoczony tłumem zawodników. Warto podkreślić, że w samym
maratonie wzięło udział 1810 osób. Dodatkowo na linii startu
pojawili się już pierwsi uczestnicy półmaratonu. Ja ze swej
strony miałem przyjemność spotkać się z Wacławem (startującym
w maratonie) i Jerzym (startującym w półmaratonie). Spotkanie z
biegowymi znajomymi zawsze nastraja mnie pozytywnie do
współzawodnictwa. Tradycyjnie organizatorzy przygotowali wspólną
rozgrzewkę, lecz tym razem postanowiłem samodzielnie rozgrzać się
przed startem. Co do tempa biegowego to postanowiłem pobiec z
„zającami” na 4 godziny. Zależnie od moich możliwości na
trasie planowałem na bieżąco modyfikować swoją taktykę biegu. I
tak oto nadeszła godzina startu.
Wystartowaliśmy o
wyznaczonej godzinie. Na twarzach maratończyków można było
odczytać radość i wielką chęć pokonania 42,195 km oraz swoich
słabości. Już na samym początku miałem wrażenie, że biegniemy
za szybko. Jednakże zegarek GPS wskazywał średnie czasy od 05:35
do 05:40 min./km. Duży wpływ na takie odczucie miało
ukształtowanie terenu. Biegnąc pod górę zwalnialiśmy, natomiast
zbiegając w dół znacząco przyśpieszaliśmy. Muszę przyznać, że
utrzymanie średniego tempa na poziomie 05:40 wymagało doświadczenia
i sporych umiejętności od pacemakerów.
Organizatorzy
umiejscowili co pięć kilometrów punkty nawadniania wraz z
izotonikami, cukrem, rodzynkami, itp. Po raz pierwszy wystartowałem
z małą butelką wody, chcąc uniknąć niepotrzebnego ścisku na
pierwszym punkcie nawadniania. I muszę przyznać, że było to dobre
rozwiązanie. Przez pierwszych 10 kilometrów maratończycy stanowią
dosyć zwartą grupę. Dopiero później, z każdym przebiegniętym
kilometrem towarzystwo biegowe zaczyna odczuwać trudy biegu. W
każdym bądź razie rytm biegu zaczęły wyznaczać kolejne punkty
nawadniania, czyli następne pokonane 5 kilometrów. I tak oto czas
mijał szybko. Za to ja ciągle wahałem się z myślami, atakować,
czy jeszcze zaczekać. Spodziewałem się trudnego biegu, ale nie
sądziłem, że trasa będzie aż tak wymagająca. Ponadto w głowie
miałem zakodowaną informację, że prawdziwym wyzwaniem dla
zawodników będzie 2 kilometrowy podbieg zaczynający się na 35
kilometrze.
Po kroplach potu
cieknących z mojej czapeczki wiem, czy mój organizm wszedł już na
odpowiednie obroty. Jest to dla mnie sygnał, że muszę odpowiednio
nawadniać się celem uniknięcia przykrych skutków odwodnienia. Tym
razem sygnałem ostrzegawczym był fakt, że na 23 kilometrze zniknął
problem z potem. Od tego momentu zacząłem brać od wolontariuszy po
dwa kubki z napojami na każdym punkcie nawadniania. Pomyślałem
sobie, że wolę tam stracić po kilka sekund na każdym punkcie,
aniżeli skorzystać z pomocy ratowników medycznych i zakończyć
bieg przed metą.
Jeszcze przed
przyjazdem do Katowic Asia poinformowała, że jednym z pacemakerów
będzie bloger Marek prowadzący bloga drogadotokio.pl. Podczas biegu miałem okazję z nim porozmawiać, a poza tym był
to pierwszy bloger widziany na żywo. Spotkanie było bardzo ciekawe
i zainspirowało mnie, żeby po powrocie do domu bliżej zapoznać
się z blogiem drogadotokio.pl.
Tak jak to wcześniej
bywało, Krzysiek tuż po starcie ruszył do przodu. Ja mogłem tylko
cierpliwie wypatrywać Krzyśka na trasie i liczyć, że i tym razem
uda mi się go dogonić oraz przegonić. Ten moment miał miejsce
krótko po minięciu 35 kilometra. Wydawało mi się, że mijam
Krzyśka rześki i w pełni sił. Ale to co po chwili pokazali
pacemakerzy było imponujące. Oni zwyczajnie pomknęli pod górę, a
moje nogi z każdym krokiem stawały się cięższe i wolniejsze. W
tym momencie zwątpiłem, czy uda mi się osiągnąć upragniony czas
poniżej 4 godzin. Marzyłem o tym, żeby wbiec na szczyt, odsapnąć
i żwawo ruszyć do mety.
Podbieg zdobyłem i
zacząłem zbiegać alejkami Parku Śląskiego. Naiwnie
sądziłem, że bieg w dół pozwoli mi automatycznie rozpędzić się
i nadrobić stracone sekundy. Niestety tym razem to głowa mówiła
biegnij, a nogi były jak z ołowiu. W tym momencie dotarło do mnie,
że w moich przygotowaniach do maratonu było za mało długich
wybiegań. Suma końcowa przebiegniętych kilometrów na koniec
miesiąca nie jest jeszcze wyznacznikiem właściwie wykonanych
treningów. Wreszcie
moim oczom ukazał się Stadion Śląski. Niby był tak blisko, a
jednocześnie tak daleko. Im bliżej byłem stadionu, tym więcej
kibiców oklaskiwało biegaczy. Pozostało jeszcze pokonać jeden
podbieg, przebiec przez tunel i … wybiec na niebieski tartan. W tym
momencie wstąpiły we mnie nowe siły. Widok był niesamowity. Na
trybunach kibice, stadion skąpany w promieniach słońca, ciekawa
kolorystyka. Po prostu szał. Ten widok wynagrodził mi trudy
maratonu.
Tuż przed metą
bieżnia była rozdzielona na dwie części. Prawą stroną
finiszowali półmaratończycy, natomiast lewą maratończycy.
Przekraczając linię mety zegar wskazywał 4 godziny i 49 sekund, na
szczęście mój czas netto wyniósł 03:59:25.
Z biegu i wyniku
jestem bardzo zadowolony. Myślę, że gdybym w tym czasie pobiegł
maraton podobny do wrocławskiego lub poznańskiego, to miałbym duże
szanse na nową „życiówkę”. No cóż, uważam, że warto
podejmować nowe, sportowe wyzwania. A widok dzielnicy Nikiszowiec i
nowego Stadionu Śląskiego warte były udziału w Silesia Marathon
2017.
RAFAŁ :)
You coyld certainly see your enthusiasm within the work you write.
OdpowiedzUsuńThe arena hopes for even more passionate writers suchh as you who aren't afraid to
say how they believe.Always follow your heart.